20 czerwca 2011


Ruszyliśmy. Chyba podświadomie założyłam, że wycieczka dookoła jeziora będzie oznaczała coś w podobie jak nad Jeziorem Bodeńskim: czyli płasko, lekko,w miarę łatwo i przyjemnie. Zapomniałam, że jeszcze jesteśmy w  Alpach - choć to już ich obrzeże.
Jazda składała się głownie z podjazdów. Trudy pedałowania rekompensowało nam jezioro o niesamowitym, turkusowym kolorze.
W miejscowości Le Sauze de Lac zaliczyliśmy piękny zjazd: droga w malowniczych serpentynach zbliżyła się do brzegów jeziora - staraliśmy się nie pamiętać, że czeka nas jeszcze powrót - a zjazd w jedną stronę oznacza podjazd z powrotem.
Ujechaliśmy jeszcze 10 km i musieliśmy spojrzeć prawdzie w oczy: w takim tempie nie uda nam się objechać jeziora -  zadecydowaliśmy o powrocie. Pytanie: jaką drogą. Mogliśmy wrócić po naszych śladach - teraz zamiast pięknego zjazdu czekał nas piękny, stromy podjazd albo… ruszyć krótszą droga, na pewno stromą - z mapy nie wynikało jak bardzo (może to i dobrze...) - przez przełęcz Col de Pontis. Zdecydowaliśmy się na drugą opcję.
Podjazd pokazał swoją twarz już od pierwszych metrów i trzymał do ostatnich. Na poboczu co kilometr stały słupki dla rowerzystów, pokazujące jaka jest wysokość nad poziomem morza ile zostało kilometrów do przełęczy oraz jakie nachylenie czeka smiałków. Cóż - nigdy nie schodziło poniżej 8% - z reguły pokazując 10, a nawet 11%. Najpierw było ciężko - ale powoli, powoli jechałam w górę. Na jakieś 2,5 km przed przełęczą zaczęłam czuć, że kończą mi się baterie. Coraz częstsze postoje, batoniki niewiele zmienialy. Skończyło się na zejściu z roweru i pchaniu - nie byłam w stanie nogami wykręcić już ani jednego kółka. Rower popchałam jakieś 200 może 300 metrów, do słupka pokazującego 1,5 km do przełęczy. Tam zaordynowałam postój. Miałam nadzieje, ze dłuższy odpoczynek trochę mnie zregeneruje - nie uśmiechało mi się do samego końca podchodzić na nogach- nastromienie drogi było tak duże, że pchanie roweru było prawie tak samo ciężkie jak pedałowanie, a na pewno dłużej trwało.
Postój pomógł. Ostatnie 1,5 km - zygzakiem co prawda, bo na wprost nie byłam w stanie podjechac  - ale dojechałam! Potem zostały już prawie same zjazdy.  Do namiotu wróciliśmy wypompowani. Jako nagrodę zaordynowaliśmy colę i pizzę:)

Śniadanie na trawie




Widzicie mały biały punkcik z prawej strony jeziora? To żaglówka.




Początek koszmarnego podjazdu - już od pierwszych metrów jest stromo. Bardzo stromo



Właśnie zaliczam mały zgon ;)


Zwycięstwo!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz