14 czerwca 2011


Pogoda się polepszyła - choc słońce bardzo często chowało się za chmury. Nie zamierzaliśmy rezygnować z naszej wycieczki. Przy wyjeżdżaniu z campu, zaczepili nas inni nocujący rowerzyści z pytaniem czy nie chcemy poczekać na Tour de Swiss - bo może za chwilę, a może za godzinę będą przejeżdżać. Godziny nie mogliśmy czekać- mieliśmy swoje plany, podziękowaliśmy i ruszyliśmy w kierunku Grindelwaldu jednym z licznych szlaków rowerowych. Szlak raz szedł blisko szosy, raz się od niej oddalałał. W pewnym momecie zauważyliśmy stojących ludzi przy drodze i przejeżdżające auta Skoda, skutery - ewidentnie obstawa peletonu. Szybko udaliśmy się na pobocze, gdzie po paru minutach czekania minęli nas kolarze.
Pojechalismy dalej - niestety wcześniej czy później musiały zacząc się podjazdy i wczesniej czy później musiałam umrzeć ;)
No i umarłam i to nie raz ;) Słaba kondycja  plus obciążenie dały o sobie znać i parę razy zdarzyło się, że z roweru po prostu zsiadałam i pchałam pod górkę. Pogoda cały czas była w kratkę - raz świeciło słońce, raz kropił deszczyk - ale nie zrażeni jechaliśmy i szliśmy ( ja) do przodu, do góry. Wreszcie Grindelwald. I Eiger - niestety prawie cały skąpany w chmurach. Pokrecilismy się po centrum (wśród pamiątek królowały zegarki z kukułką, krowie dzwonki, produkty Victorinoxa), poszukaliśmy informacji turystycznej. Ku naszej radości pogoda z minuty na minutę polepszała się - i Jungfrau z Eigerem żegnały nas piękną panoramą. Zjazd z racji padniętej mnie ;) i braku czasu odbył się już po prostu szosą.


Czoło peletonu Tour de Swiss



Krótka przerwa na jedzonko


okolice Grindelwald


okolice Grindelwald


Eiger



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz