11/12 czerwca 2011

Ponieważ Jasiek postanowił na półtora dnia przed wyjazdem dostać gorączki 38,3 - wyjazd z piątku wieczór przełożyliśmy na sobotę. Jeszcze w piątek wieczór nie wiadomo było co z tego wyjdzie - ale raniutko Jasiek obudził się rześki jak poranek, rozbrykany jak zwykle i zażyczył sobie śniadanka.
Około godziny 13.40 ruszyliśmy w drogę zapakowani po kokardę. Kierunek: Szwajcaria, Jezioro Bodeńskie.
Drogi nie będę opisywać - bo to nuda;) Jak zwykle zniechęciły nas polskie drogi, zachwyciły do reszty autostrady niemieckie. W Szwajcarii nigdy nie byliśmy - ale opisy z przewodnika były bardzo zachęcające. Szwajcaria powitała nas słoneczkiem, pięknymi, czyściutkimi miasteczkami, mnóstwem kwiatów, dobrymi drogami. Kamping okazał się być bardzo sympatyczny z równiutko przyciętą trawką. Szybko się rozpakowaliśmy (no - trochę czasu nam zajęło ustalenie jak się do cholery rozbija nasz nowy namiot). Wyjęlismy rowery - zapakowaliśmy część ekipy do przyczepki, część do fotelika - i w drogę na szlak rowerowy do sąsiedniej miejscowości na brzegu jeziora. 
Szybko się okazało, że tym razem jadąc na rowerach  z dzieciakami nie stanowimy żadnej atrakcji. Wręcz przeciwnie: idealnie wtopiliśmy się w tłum. Bo na owej ścieżce był tłum: rowerzyści starzy i młodzi. Jeżdżący rekreacyjnie, nawet bez kasków i pełen professional, bikerzy jadący na jednodniową wycieczkę i sakwiarze, samotni i i całe rodziny - z dziećmi, z przyczepkami, z rowerkami podczepionymi na dyszlu do rowerów rodziców. Byliśmy pod dużym wrażeniem zarówno popularności rowerów, jak i samą trasą - idealnie oznakowaną - idącą a to między polami (asfalt, idealnie równy), a  to kluczącą wśród zabudowań mijanych miejscowości.
Po drodze zrobiliśmy  pierwsze zakupy spożywcze - wysoki kurs franka zrobił swoje a cena ponad 9 zł za bochenek chleba z lekka mnie zszokowała.
Na sanym końcu, ku radości już nieco znudzonych dzieci, znaleźliśmy się w parku, w nim odkryliśmy wieelki plac zabaw. Dzieciaki ruszyły odreagowywać noc w aucie.
Powrót na pole namiotowe został wybrany inną droga - oczywiście okazało się, że droga powrotna była równie dobrze oznakowana, krzyżowałą się z wieloma innymi trasami. Niestety mój totalny brak przygotowania spowodował, żę parę razy bateryjki mi się skończyły i wlokłam się na rowerze noga za nogą. Ale w końcu wróciliśmy - 61 km na liczniku.

Nasz pierwszy nocleg - właśnie próbujemy ogarnąć cały ten majdan



Wiktor i Jasio gotowi do wycieczki (ostatecznie stałym pasażerem przyczepki został Szymuś, na fotelik był jeszcze za mały)



Radocha dla chłopaków


Jezioro Bodeńskie


Tak - to też szlak rowerowy, bardzo dobrze oznaczony



Tu widać jak wyglądałam po powrocie ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz